29 listopada 2013

ROZDZIAŁ 01




ROZDZIAŁ 01



Zszedł do salonu i szybko schował notatnik do plecaka. Wyszedł z dworu i powoli, rozglądając się wokoło szedł w drogę powrotną. Tym razem postanowił okrążyć jezioro, a nie przeprawiać się przez środek. Wiał lekki wietrzyk, susząc jego dość długie włosy. Przeczesał zdrową ręką grzywkę i westchnął zrezygnowany.
-Ciekawe co ja powiem rodzicom? Głupie wytłumaczenie, że zmokłem to raczej nie przejdzie...a możliwe jeszcze, że ojciec po niego przyjechał. -myślał gorączkowo. Wyszedł z parku i skierował się w stronę szkoły. Musiał koło niej przechodzić, ponieważ banda MinWona zaciągnęła go do fabryki, a dom miał w przeciwną stronę. Przeszedł koło budy, była już zamknięta. Wyjął telefon z kieszeni, popatrzył na godzinę, dochodziła już 17. Dziwił się, że matka jeszcze za nim nie wydzwania. Może myśli, że poszedłem gdzieś z przyjaciółmi, których nie mam i dlatego mi nie przeszkadza.. - przeszło mu przez myśl. Szedł wolno, niemiłosiernie bolał go brzuch w okolicy trzustki i do tego ręka. Zastanawiał się czy iść od razu do lekarza, czy poczekać, żeby zawiozła go matka. Postanowił jednak zahaczyć o ośrodek. Przystanął naprzeciw budynku, wszedł po schodach do środka i zapytał recepcjonistki.
-Przepraszam, chyba mam załamaną rękę.. czy ktoś mógłby mi ją zbadać?
-O boże, a coś ty robił młodzieńcze? - zapytała, patrząc na jego spuchniętą jak balon rękę. Chłopak milczał, nie potrafił jasno obmyślić sensownej sytuacji.
-Dobrze, wpisz tutaj swoje dane. - rzekła po chwili podając mu formularz. Dopiero teraz się jej przyjrzał. Była w średnim wieku, włosy wyfarbowane na blond - dokładniej żółte jak skórka banana. Oczy miała mocno umalowane, nosiła niebieskie szkła kontaktowe. Nie była szczupła, ani grupa, lecz miała męską budowę. Gdy skończył wypełnianie podał jej kartę.
- Kaoru Ihara?  Jesteś Japończykiem? - spytała patrząc na niego.
-Tak - odpowiedział cicho, czekając na jakąś obraźliwą uwagę, lecz nic takiego nie nastąpiło.
-Dobrze masz tutaj swoją kartę, idź prosto korytarzem - wskazała kierunek palcem - a potem skręć w prawo. Zapukaj do pokoju numer 9, tam powinna być siostra, która popatrzy na twoja rękę.
Chłopak zrobił, tak jak powiedziała. Stanął przed drzwiami z numerem 9, zapukał, a po chwili usłyszał cichy głos siostry. Wszedł do środka.
-O mój boże! Co ci się stało? - krzyknęła na wejściu pielęgniarka. Szybko wstała z fotela i podbiegła do Kaoru. Ujęła jego podbródek i uważnie przyglądała się twarzy.
-Kto cię tak urządził? Hmmm…? Z kim się biłeś? - wzięła od niego kartę i popatrzyła do środka - więc Kaoru, powiesz mi co się stało? Mamy opatrzyć ci rękę, tak?
Chłopak w pierwszej chwili zgłupiał. Skąd ona wie, że się z kimś biłem? - zastanawiał się.
-Siadaj, jak nie chcesz mówić to nie mów. - uśmiechnęła się przyjaźnie. Chłopak posłusznie wykonał polecenie. Kobieta była tęższa, lecz nie gruba. Włosy naturalnego koloru, spięte w koka. Nie miała ostrego makijażu tylko lekko muśnięte tuszem rzęsy i usta błyszczykiem.
Wzięła z pułki środki dezynfekujące, kilka wacików i dwa bandaże.
-Która to ręka? - podeszła do niego i usiadła obok. Wyciągnął lewą rękę, którą miał złamaną. - oj kolego...musimy zrobić prześwietlenie. Pewnie jest złamana. - wstała  - poczekaj. Przygotuje maszynę.
Wyszła z pokoju, zostawiając go samego. Usłyszał przytłumiony dźwięk telefonu. Wyciągnął urządzenie i odebrał.
-Halo?
=Gdzie ty się podziewasz? Jest juz prawie 18, a ciebie nie ma!! - wrzeszczała matka przez telefon.
-Jestem w szpitalu, czekam na prześwietlenie.
=Co się stało? W którym szpitalu???  - pytała zmartwiona - już do ciebie jadę.
Rozłączyła się. Kaoru westchnął ciężko, miał już dość tego dnia, a jeszcze matka jak przyjedzie będzie mu robić wykłady i  zrzędzić. Wróciła pielęgniarka i zawołała go do pokoju obok. Siadł na krześle, a rękę położył na stole. Założyła mu kamizelkę ochronną przed promieniami i weszła do szklanego pokoju obok. Zrobiła mu prześwietlenie, na wydruk zdjęcia musiał czekać dwadzieścia minut.
Po dokładnym obejrzeniu nadgarstka okazało się, że ręka nie jest złamana tylko zwichnięta, a kość promieniowa pęknięta. Matka Ihary przyjechała juz po badaniach. Poczekała na syna, aż założą mu szynę na rękę i wzięła go do domu. o dziwo nie odezwała się słowem, na temat całego zajścia. Milczała, a jej  milczenie było jeszcze bardziej przerażające niż, gdyby narzekała.
Nie jest sobą - przeszło mu przez myśl - przecież zawsze gdy w Japonii miałem jakieś kłopoty, lub była wzywana do dyrektora, potem strasznie się wkurzała i krzyczała, a teraz nic, cisza?  A może postanowiła zostawić rozmowę ojcu, bo wrócił do domu wcześniej i wszystko mu opowiedziała, dziwne, iż po mnie nie przyjechał...On jeszcze w szpitalu przy pielęgniarkach by mnie zbeształ, za bicie się i mówił, że mu wstyd przynoszę takimi aferami...
Dojechali na miejsce. Kaoru szybko wyszedł z samochodu i od razu skierował się do swojego pokoju. Wszedł do środka i zamknął się na klucz. Był głodny, ale nie miał ochoty zejść do kuchni i słuchać narzekań matki, czy nawet ojca. Przez to, że biegiem wszedł do domu i popędził zaraz do pokoju nie zwrócił uwagi czy ojciec jest w domu czy nie. Cieszył się, że nie czekał na niego z pałką, żeby mu przyłożyć, za wszczynanie bójek.
Czekał juz dłuższą chwile na przyjście ojca i matki, którzy by się na niego wydarli, ale nic takiego się nie stało. Postanowił, że nie będzie już dłużej czekał i pójdzie wsiąść kąpiel. Zabrał ze sobą potrzebne rzeczy i wyszedł z pokoju kierując się do łazienki. Wziął długa i odprężającą kąpiel, uważając na szynę żeby jej nie zamoczyć. Po godzinie, odprężającej kąpieli wyszedł z łazienki i udał się do kuchni. Nie miał zamiaru juz dłużej się głodzić. Przy stole siedziała matka, która nie zwróciła uwagi na jego przyjście. Wyjął z chlebaka dwie bułki, wziął jogurt do picia z lodówki i wyszedł. Zjadłszy kolację sięgnął po notes do plecaka. Już nie mógł się doczekać, aż zacznie go czytać.
Otworzył go,  na pierwszej stronie było napisane:
Najważniejsze zasady spisane 24.07.1969
Postanowił odpuścić sobie czytanie zasad, więc przewrócił stronę.
29.07.1969r
Postanowiłem pisać pamiętnik, bo tak doradziła mi matka. Twierdzi, że zapisywanie swoich myśli na papierze jest lepsze niż tłumienie wszystkiego w sobie.
Chodzę do liceum, przeskoczyłem kilka klas z powodu swojej inteligencji, przez co nie mam żadnych kolegów w klasie, bo uważają mnie za szczeniaka, który nic nie wie i tylko przechwala się swoją wiedzą. Wszyscy w klasie mi dokuczają, a nauczyciele udają, że tego nie widzą. Nie chcą się mieszać w sprawy ubogiego chłopaka, bo reszta klasy to sami bogacze. Moi rodzice wiążą koniec z końcem żebym mógł chodzić do tej prestiżowej i wspaniałej szkoły, chcą żebym był inny niż oni. Bym dorobił się jakiejś przyszłości, a nie pracował jako stróż czy kasjerka w publicznej łaźni. Jestem bity prze starszych kolegów, nawet na lekcjach mnie biją, kiedyś trafiłem do szpitala przez ich zabawę w piłkę, która byłem ja. Dzisiaj natomiast wyrzucali na mnie resztki jedzenia i kazali mi je jeść. Nie chciałem tego robić lecz na siłę mi je wpychali don ust.  Nawet nauczycielka od historii przyniosła swoje resztki i mi je dała. To było bardzo upokarzające, jeszcze nigdy się tak nie czułem. Wiele razy próbowałem im oddać ale nie jestem silny, więc nawet z jednym przeciwnikiem nie dałbym sobie rady...

02.08.69r
Kolejny dzień upokorzeń… Wczoraj pojechali na wycieczkę, wiec nie musiałem iść do szkoły, bo mnie niestety na nią nie było stać, więc nie pojechałem. Dzisiaj Jung HaIn wypróbował na mnie swoje nowe kije do hokeja, które kupił mu ojciec. Mam podbite oko, rozciętą wargę i cały brzuch w siniakach. Myślałem, że trafie do szpitala, lecz pomógł mi jakiś mężczyzna i kazał mi jutro przyjść do jego domu. Strasznie jestem ciekawy po co kazał mi przyjść…
-On jest taki sam jak ja – powiedział, przerywając czytanie. Odchylił głowę do tył opierając ją o ścianę i przez krótką chwile wpatrywał się w punkt na suficie widoczny tylko dla niego. Uśmiechnął się i wrócił do lektury.
03.08.69r
Tak jak zaplanowałem nie poszedłem do szkoły, tylko do nieznajomego. Znalazłem jego dom, przez chwile chciałem zrezygnować i iść do szkoły, lecz nie mogłem oprzeć się pokusie i zapukałem. Nie musiałem czekać, drzwi otworzyły się od razu w nich stał mój wybawca. Gestem zaprosił mnie do środka, wszedłem. Zaprowadził mnie do salonu i podał herbatę z ciastkami.
-Dlaczego się nie bronisz i pozwalasz tym łobuzom się bić? – zapytał siadając naprzeciwko mnie.
-Nie mogę. Oni są bogaci i mogli by zaszkodzić mojej rodzinie.
-A więc straszyli cię tym, że skrzywdzą twoją rodzinę? – roześmiał się. Zaczął mi opowiadać o tym, że jemu też dokuczali w szkole i tez był kozłem ofiarnym, Aż w końcu powiedział sobie dość. I radził mi, żebym tez tak zrobił. Powiedział, że nauczy mnie się bronić, że nawet dziesięciu przeciwników mnie nie pokona. Kazał mi przyjść jutro. Zadowolony pobiegłem do domu. Dopóki nie będę umiał się bronić nie wrócę do szkoły!
 

27 sierpnia 2013

Prolog



PROLOG

Minęło pół roku od przeprowadzki rodziny Ihara do Seulu. Kaoru od samego początku szkoły, gdy tylko z niej wracał, szedł do swojego pokoju i się w nim zamykał. Nikt się z nim nie przyjaźnił i wszyscy go unikali, gdyż bali się YeMin’a. Kilka razy w tygodniu chuligani ze starszych klas czekali na niego przy bramie szkolnej i zabierali go do opuszczonej fabryki, gdzie go bili. Chłopak mimo starań nie mógł się obronić, gdyż przeciwników było więcej. YeMin atakował go dlatego, że był Japończykiem  których on nienawidził, ponieważ jego była dziewczyna zostawiła go dla Japończyka i wyjechała z nim do Tokio. Wyżywając się na nim, chciał zemścić się za swoją dziewczynę. Kaoru nie mówił nic rodzicom, gdyż nie chciał by oni zawiadomili policje. Gdy matka pytała się go o siniaki i rozciętą wargę, zawsze odpowiadał, że się przewrócił lub dostał piłką na w-f.  Chłopak chciał zmienić swoje życie, lecz nie wiedział jak…
W piątek po lekcjach banda YeMina czekała na niego. Zaciągnęli go do fabryki i przewrócili  na ziemię. Zaczęli go kopać po brzuchu i głowie.
-Ty śmieciu, chyba mówiłem ci, że masz nie przychodzić do szkoły i mi się pokazywać! – warknął wściekły lider bandy.
-Przepraszam – krzyczał Ihara osłaniając głowę rękami – przepraszam.
-Hej YeMin może potniemy mu twarz, wtedy to do niego przemówi? – SungWook wyciągnął scyzoryk z kieszeni – co ty na to?
-Czyś ty zgłupiał SungWook? – krzyknął HaGun – gdyby poszedł z tym na policję mielibyśmy problemy. Pomyśl zanim coś zrobisz – podszedł do niego i palcem wskazującym uderzył go w czoło.
-Ja chcę po prostu nauczyć go dobrych manier i tego, że powinien być nam posłuszny – odrzekł masując sobie czoło. Wkurzony tym, iż oberwał od kolegi skoczył Kaoru na lewą rękę, ten krzyknął z bólu.
Zaczęli się kłócić, o to, co mają z nim zrobić. Na czas swojej rozmowy, na krótka chwile zapomnieli o Kaoru. Chłopak wykorzystał tą okazje, wstał i zaczął uciekać.
-Głupki on ucieka, za nim! – wrzasnął wkurzony YeMin. Wszyscy trzej zaczęli gonić uciekiniera. Kaoru wybiegł na zewnątrz, zaczął padać deszcz, rozglądał się wokoło za droga ucieczki, w oddali zauważył drzewa, począł biegnąć w ich stronę.
-Wracaj! – krzyczeli za nim, lecz on się nie odwracał tylko biegł przed siebie. Dotarł do drzew, które widział z daleka. Okazało się, że znajduje się w parku. Zeskoczył z górki na alejkę i pobiegł w kierunku stawu. Bezmyślnie wskoczył do wody, która była mu po kolana. Zaczął przeprawiać się przez środek jeziora, z każdym krokiem woda była głębsza, w końcu była na tyle głęboka, iż mógł popłynąć.
-Jeszcze cię dorwiemy – krzyknęli za nim, zatrzymując się przy brzegu. Wiedzieli, że go już nie dogonią, gdyż zbliżał się do brzegu, a gdyby chcieli okrążyć jezioro zajęło by im to zbyt dużo czasu.  Zdyszany chłopak, ostatkiem sił wyczołgał się na brzeg, popatrzył za siebie. Po drugiej stronie stali jego oprawcy krzycząc coś, lecz nie rozumiał co. Przestraszony, iż mogą okrążyć jezioro i go dopaść, zmusił się do dalszego wysiłku. Wstał i na tyle ile było to możliwe biegł dalej. Nie wiedział gdzie jest, w oddali zobaczył dom. Przyspieszył kroku, aby móc jak najszybciej zapukać do drzwi i poprosić o pomoc. Po chwili dotarł na miejsce, jak się okazało nie był to dom, w którym mógłby ktoś mieszkać. Cały dom, a raczej dwór był drewniany. Okna były bez szyb, zabite deskami i folią, schody prowadzące do drzwi frontowych połamane, a w drzwiach była dziura, w którą zmieściła by się głowa. Kaoru trzymając się za brzuch i kulejąc na prawą nogę, wyczołgał się ostrożnie po zepsutych schodach i wszedł do środka. Szedł korytarzem podpierając się o ścianę, zatrzymał się przy pierwszych drzwiach, które prowadziły do wielkiego  pokoju. Wszystko było brudne i zakurzone, kominek który znajdował się naprzeciwko drzwi był zrobiony z cegły, w całkiem dobrym stanie. Stanął na środku pomieszczenia i rozglądnął się wokoło. Z prawej strony leżały dwa krzesła, jedno miało połamane nogi, a drugie oparcie, z lewej natomiast przewrócony stół, a przed nim kawałek drewna – prawdopodobnie jego noga. Zbliżył się do kominka i obok niego oparł o ścianę, zsunął się po niej na ziemię, siadając. Wyjął z kieszeni komórkę.
-Kurka nie ma zasięgu – mruknął do siebie – co się dzieje z tym wyświetlaczem? – Przypomniał sobie o ucieczce prze staw. -  Świetnie, nowy telefon i już go zepsułem…- schował urządzenie z powrotem do kieszeni. – Będę musiał poczekać aż przestanie padać i jakoś się stąd wydostać.
Kilka razy uderzył głową o ścianę, zły na swą bezsilność względem bandy YeMina.
-Co mogę zrobić? No CO!- krzyknął podirytowany, uderzył pięścią o podłogę i syknął z bólu. Popatrzył na rękę, była cała siwa i spuchnięta, wcześniej tego nie zauważył,
-Pewnie jest złamana – westchnął, spróbował poruszyć palcami, lecz ten wysiłek kosztował go sporo bólu – SungWook skoczył na nią, więc to jest możliwe. Co ja teraz powiem mamię? I tak nie wierzy już w moje bajki, zaczyna coś podejrzewać. Jak powie ojcu, będę skończony, w końcu jest on policjantem…
Zdjął plecak i wyjął z niego przemoczone zeszyty – Jeszcze tego brakowało! – burknął i schował je z powrotem. Położył plecak na ziemi i ułożył na nim głowę. Zamknął oczy i zasnął.
Obudził się po dwudziestu minutach, złamana ręka nie pozwoliła mu odpocząć dłużej. Wstał, pomagając sobie zdrową ręką. Podszedł do okna, przystanął nasłuchując, nadal padało.
-No cóż…nie będę szedł na taki deszcz i tak jestem przemoczony do suchej nitki. – mruknął pod nosem. – Ok. Rozejrzę się tu.
Wyszedł z pomieszczenia. W całym budynku panował półmrok, przez zabite okna przedostawało się niewiele światła, a ponieważ padało, nie było ono zbyt jasne by rozświetlić wnętrze. Przeszedł cały parter, znajdowało się na nim tylko cztery pokoje, nie licząc kuchni. Pierwszy z kominkiem to salon, drugi to ogromna jadalnia – pokój był pusty, ale połączony z kuchnią, więc domyślił się, że to jadalnia. Trzeci znajdował się obok schodów, był mały i bez okien, wyglądał na składzik, była w nim złamana miotła, opleciona pajęczyną i zakurzone, dziurawe wiadro. Ostatni nie był tak duży jak reszta, w rogu koło okna stało małe łóżko bez materaca. Znalazł jeszcze drzwi do piwnicy, lecz bał się zejść po schodach na dół. Gdy rozejrzał się na parterze, postanowił wyjść na pierwsze piętro. Ostrożnie, sprawdzając stopnie, wdrapywał się na górę. Gdy wyszedł, przestało padać, lecz nie chciał zrezygnować z zwiedzania, postanowił rozejrzeć się jeszcze po tym piętrze. Przeszedł na koniec korytarza i zaglądał do każdego pokoju, pierwsze trzy z nich były sypialniami, następny pokój to łazienka. Czwarty – znowu sypialnia. Podszedł do ostatnich drzwi, lecz te były zamknięte.
-Co jest? – siłował się z klamką, lecz ta nie ustąpiła.  Zrobił dwa kroki w tył, natrafił na ścianę, ugiął nogi i ruszył na drzwi. Powtórzył tą czynność pięć razy, za szóstym udało mu się wyważyć drzwi. Wszedł do pokoju. Zdecydowanie był on najbardziej zabrudzony i zakurzony ze wszystkich. Był to pokój dziecięcy, na ziemi leżały zabawki – drewniane klocki, wystrugany konik i kilka żołnierzyków. Okno, które jako jedyne nie było zabite deskami, tylko była wprawiona szyba, oświetlało pokój, pod nim stało łóżko. Na meblu był materac, włącznie z kołdrą i poduszką, które miały nieliczne dziury, prawdopodobnie powygryzane przez myszy.
-Dziwne…czemu ten pokój jako jedyny posiada meble? W pozostałych nic się nie ostało… - zaczął się zastanawiać. Zbliżył się do łóżka, odrzucił kołdrę na bok, w powietrze wzbiły się tumany kurzu, odruchowo zakrył usta i nos. Usiadł na materacu i rozglądał się po pomieszczeniu. Za drzwiami stała szafa, której wcześniej nie zauważył, wstał i podszedł do niej, otworzył ją. W środku znajdował się zakurzony notes. Schylił się i poniósł go, otarł o swoją kurtkę. Notes był brązowy, a na okładce było napisane odręcznie: Własność Woo BumKon’a